niedziela

11 czerwca Borgholm- camping niedaleko Gamleby

44 km

Nad ranem obudziły nas ptaszory. Nie jakieś tam skowronki, ale stado -chyba - gawronów, które na pobliskich drzewach miały gniazda i wydzierały się niemiłosiernie. Oprócz tego mewy próbowały wykorzystać niedomknięte wejście do namiotu i na bezczela usiłowały wydziobywać resztki z menażek.
Te nocne przygody spowodowały, że obudziliśmy się dość późno, bo o godzinie 10. Z tego powodu odpuściliśmy powrót na zamek, którego wczoraj nie udało nam się zwiedzić. Nie wjechaliśmy też do centrum miasteczka - tylko popedałowaliśmy dalej.
Pogoda dalej dopisywała. Co prawda stracha napędził nam chmura rosnąca za nami - ale okazało się, żę to wszystko wypiętrzało się na stałym lądem. Na wyspę zła pogoda nie dotarła. Część trasy wiodła nieutwardzoną drogą , jechaliśmy też przez łąki i pastwiska. Ba, nawet jechaliśmy obok hodowli wielbłądów!
Wieczorem na campingu Jasio z zachwytem dostrzegł długo wyczekiwaną trampolinę. "Chcę na niej skakać radośnie jak skowronek!" oświadczył :))
Ja z dzieciakami zostałam przy trampolinie, a Tibor tradycyjnie ruszył po auto. I tam zastałą go niemiła niespodzianka. Okazało się, że wielki, kobylasty i zupełnie pusty parking przed campingiem nie był bynajmniej darmowy. Za wycieraczką powiewał rachunek za całodzienne parkowanie :((



przez łąki i pola

i przez pastwiska





suszarnia

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz